ODWIEDZAJCIE 1D-ONE-STEP-TO-HELL.BLOGSPOT.COM

CZYLI MÓJ KOLEJNY BLOG Z OPOWIADANIEM O 1D!

ZAPRASZAM! ♥

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Chapter 18


Naszą wycieczkę po sklepach zaczęłyśmy od wizyty w Starbucks. Każda z nas wzięła po kawie i usiadłyśmy przy jednym z wolnych stolików. Zaczęłyśmy rozmawiać o różnych rzeczach, aż w końcu przypomniałam sobie słowa Maddie z naszej porannej rozmowy telefonicznej.
 - Co chciałaś mi powiedzieć? - zapytałam ją.
 - No cóż... Ja... - razem z Danielle zachęciłyśmy ją spojrzeniem. - Wygląda na to, że chyba też... muszę kupić sobie sukienkę, bo Zayn chciał, żebym z nim poszła na to wesele. - Mało nie zakrztusiłam się kawą, kiedy usłyszałam jej słowa.
 - Serio? Jak to? - chciałam wyciągnąć od niej jakieś informacje.
 - Wtedy jak mnie odprowadzał, dałam mu swój numer, tak na wszelki wypadek, jak on to określił, a potem napisał do mnie po kilku dniach i tak jakoś wyszło, że rozmawialiśmy dosyć często... - powiedziała i opuściła wzrok na swoją filiżankę. Albo mi się wydawało, albo Maddie się zarumieniła. Po tym zaczęłyśmy mówić z Dan, że się z tego cieszymy i że to wspaniała wiadomość (ale nie powiedziałam jej, że Zayn uważa ją za "kogoś specjalnego", niech sam jej to powie). Następnie dokończyłyśmy nasze napoje i ruszyłyśmy na podbój sklepów. Oczywiście nie było łatwo znaleźć odpowiednią sukienkę, taką, która podobałaby się nam trzem. Danielle jako pierwsza znalazła dla siebie strój: śliczną beżową sukienkę z paskiem w talii. Zachęcone tym nabytkiem skierowałyśmy się do kolejnego sklepu. Jednak po zrobieniu pełnego obchodu, nie znalazłyśmy nic wartego uwagi, ale nie poddawałyśmy się. W którymś z kolei sklepie wreszcie się udało- Maddison znalazła dla siebie odpowiednią sukienkę. Była zwiewna i błękitna, idealnie harmonizowała się z kolorem jej oczu. Zostałam tylko ja. Nadal uważałam, że mogę iść w dżinsach, ale dziewczyny starały się wybić mi ten pomysł z głowy (byłam gotowa iść na kompromis i założyć garnitur, ale zabroniły mi nawet tak myśleć). 

Kiedy byłam już tak wykończona poszukiwaniami, że zgodziłabym się na sukienkę z worka po ziemniakach, Danielle podstawiła mi pod nos kawałek zielonego materiału. Przyjrzałam mu się dokładnie. Wydawało mi się, że przemawia do mnie ludzkim głosem (widać byłam bardziej zmęczona niż krowa po porannym joggingu przez pole ziemniaków). Przymierzyłam sukienkę, Maddie i Dan się pozachwycały tym, jak wyglądam; zapłaciłam i odetchnęłam z ulgą. Wreszcie wolność!

Mój zegarek wskazywał, że jest już piąta po południu (czas na tradycyjną angielską herbatę). Mam nadzieję, że chłopcy zrobili sobie coś do jedzenia. Na wszelki wypadek wstąpiłyśmy po drodze do pizzerii i kupiłyśmy 6 dużych pizz (oby Niall nie był głodny, bo wtedy nawet on się tym nie naje). 

Danielle zaparkowała swoje auto (zacnego mustanga shelby z '67 roku). Kiedy tylko przekroczyłam próg domu, rzucił się na mnie jakiś ciężki osobnik. Przewrócił mnie na ziemię (silna bestia, nie ma co), a wtedy zauważyłam jego rozbiegane niebieskie oczy i rozczochraną blond fryzurę. Szarpał mnie za ramiona (oczywiście nie mocno, niech by tylko spróbował), ciągle krzycząc: JEEEŚĆ!. Rodzice zawsze powtarzali mi, że zwierzęta trzeba karmić najpierw, czemu więc chłopcy nie nakarmili Nialla?
 - Masz i zostaw Vicky w spokoju. - Dan rzuciła mu pudełko z pizzą, dzięki czemu szybko się od niego uwolniłam. To było chyba najdziwniejsze powitanie w całym moim życiu. Rozłożyłam resztę pudełek z pizzą na stole w salonie i poszłam do kuchni po jakieś napoje. W tym czasie Niall zjadł już prawie całą pizzę, a chłopcy wraz z Maddie i Danielle zabrali się za pozostałe. Kiedy wróciłam, ledwo utrzymując 8 pełnych szklanek (inteligencja rządzi), na stole nie było już prawie nic (zostały tylko puste pudełka i talerze). Popatrzyłam tęsknym wzrokiem na okruchy, a potem obdarzyłam oskarżycielskim spojrzeniem obecnych w pokoju ludzi. Oczywiście nikogo nie ruszyło to, że zostałam o suchym pysku. Wszyscy wgapiali się w telewizor, jakby pierwszy raz go widzieli. Usiadłam na kanapie i topiłam smutki w soku pomarańczowym. Po paru sekundach pod moim nosem pojawił się talerz. A na nim duży kawałek pizzy. Obróciłam głowę w stronę właściciela, który patrzył na mnie, zachęcając do wzięcia "prezentu" i uśmiechał się nieśmiało.
 - Pomyślałem, ze zostawię dla ciebie... - powiedział cicho Niall. - I przepraszam za to głupie "powitanie". - W tym momencie odebrało mi mowę.
 - Dzięki. - wykrztusiłam wreszcie i wzięłam talerz. Kiedy inni usłyszeli, ze ktoś się odezwał (udawali, ze oglądają, żeby nie musieć się tłumaczyć za pizzę), spojrzeli w naszą stronę, a potem rozległy się głosy niesamowitego zdziwienia. No co, wielkie rzeczy, chłopak podzielił się jedzeniem, nie widzę powodów do zdziwienia.
 - Czy on właśnie... oddał jej pizzę? - zapytał z niedowierzaniem Zayn.
 - Wow, Vicky, czuj się wyjątkowa. - powiedział Harry, a Louis dziwnie się uśmiechnął i przybił 'piątkę' z Maddison. Mam wrażenie, że o czymś nie wiem. Chciałam zapytać o to Nialla, ale on już nie zwracał na nich uwagi, tylko oglądał Sponge Boba w TV. Wzruszyłam ramionami i zignorowałam ich porozumiewawcze spojrzenia. 

Później chłopcy chcieli zobaczyć nasze sukienki (tylko moją i Danielle, widać nie wiedzieli, że Maddie idzie z Zaynem), ale powiedziałyśmy im, że to niespodzianka. Z trudem się zgodzili. Cóż, nikt nie mówił, że życie będzie sprawiedliwe.

Tak mijał dzień za dniem, w istnej rutynie i monotonii dnia (o ile to możliwe z tymi szajbusami pod jednym dachem), aż w końcu nadeszła długo wyczekiwana sobota, która w kalendarzu oznaczona była, jako "ślub Gemmy"...
______
Hejooo...
Jestem, co prawda z lekkim poślizgiem, ale zawsze :D
Po pierwsze to rozdział dedykuję @GlassHeart97. Dz-dzięki za polecenie mojego bloga! (jak tylko znajdę chwilę to zarzucę ci komenta pod 11) <3
Mam nadzieję, że rozdział się podoba, a w razie jakichkolwiek wątpliwości macie mojego aska, tt i gg ;)
Aha, czytelniczko, która mi umierała na asku: jak widzisz, Zayn zaprosił Maddie na melanż u Gemmy, więc kto wie, co między nimi będzie ^^
Dobra, nie przedłużam.

HAPPY NEW YEAR, POZIOMKI!

next: 12-13.01

poniedziałek, 24 grudnia 2012

"X-mas story" - ONE-SHOT (dodatek do bloga)

Znajdujemy się na przedmieściach Londynu. Spacerując wzdłuż głównej ulicy możemy zauważyć, że święta tuż-tuż. Wszystkie domy są pięknie przystrojone światełkami i wszelkiego rodzaju ozdobami. Śnieg skrzypi nam pod butami. Aż chce się wzdychać. Jeden budynek ładniejszy od drugiego, aż... chwila moment. Jeden dom nie jest ani trochę świąteczny. Czyżby właściciele zapomnieli o tym szczególnym czasie radości i miłości? Trzeba to sprawdzić. Nad drzwiami nie wisi jemioła, ani śladu bombek i innych charakterystycznych rzeczy. Podchodzimy bliżej. Nawet ścieżka wejściowa nie jest odśnieżona. Co tam się stało? Wchodzimy. Zaraz po przekroczeniu progu, słychać okrzyki i krzątaninę. Czyli domownicy żyją! Idziemy do kuchni.
 - Zayn, podaj mi cukier! - krzyczy chłopak, który stoi przy stole. Zawzięcie analizuje notatki książki kucharskiej i próbuje oddzielić jajka. Ciasto wyczuwam.
 - Harry, dodawałeś już cukier! - odpowiada Zayn znad gotującej się potrawy. Obok smaży się ryba. Tylko oni są w kuchni.
 - Nie dodawałem! - bo jak to mówią: skleroza nie boli. Zayn odpuszcza i rzuca kilogramem cukru w swojego kolegę. Ten się tego nie spodziewa, więc nie łapie, tylko dostaje paczką w głowę  a jej zawartość ląduje mu we włosach i wszędzie w okolicy.
 - Zabiłbym cię, gdybyś nie był jedyną osobą, umiejącą gotować w tym domu. Oprócz mnie, oczywiście. - Harry zaczyna sprzątać rozsypany cukier. Dobra, od patrzenia na ich poczynania, mam ochotę walnąć się w czoło, więc chodźmy dalej. Mijamy chłopaka ubranego w kurtkę, który z naręczem światełek wychodzi na zewnątrz. Nim zajmiemy się później. Idąc za dźwiękiem rozmowy, docieramy do salonu, gdzie dwóch innych ubiera choinkę. Drzewko wygląda, jakby było kupowane na ostatnią chwilę. Jeden z chłopaków krytycznie ogląda łyse gałązki.
 - Niall, mówiłem ci, że kupowanie choinki w Wigilię to głupi pomysł. - ale blondyn nie reaguje, tylko w najlepsze zjada cukierki, które pewnie były przeznaczone na choinkę (wnioskuję po tym, że każdy miał przywiązany sznureczek na końcu).
 - Nie jedz tego, to na święta! - upomina go kolega.
 - Dobra, dobra, wyluzuj. - odkłada słodycze i rozgląda się po pokoju. Po chwili z kąta przyciąga ogromny karton. Zaczynają ubierać wybrakowane drzewko. Zaczynają od światełek, które ledwo trzymają się na słabych gałązkach. Potem kolej na bombki i łańcuchy. Po godzinie choinka nie wygląda już jakby przeżyła wojnę. Teraz tylko pokazuje, że przejechał ją traktor, a to już coś. Przyjaciele patrzą z podziwem na swojego dzieło.
 - Jeszcze gwiazda na czubek. - mówi ten pierwszy. Patrzą na górę. Drzewko jest dosyć wysokie.
 - Podsadź mnie. - proponuje Niall.
 - Chyba jesteś głodny. - kolega patrzy na niego z niedowierzaniem.
 - No dawaj, tak będzie najłatwiej. - i już po chwili blondyn siedzi na ramionach kolegi, próbując umieścić gwiazdę tam, gdzie jest jej miejsce.
 - Liam, podejdź bliżej, bo nie sięgam. - po paru minutach i trzech prawie-upadkach, gwiazdka lśni na szczycie. Chłopcy przybijają sobie żółwiki i zaczynają sprzątać wszystko, co zostało. W tym czasie ktoś próbuje otworzyć drzwi wejściowe. Zobaczmy, kim jest owa osoba. Drzwi się otwierają i ukazuje nam się drobna dziewczyna, szczelnie ubrana w czapkę i szalik tak, że prawie nie widać jej twarzy. Ze sobą wnosi dwie po brzegi wyładowane torby. Wnosi je do kuchni, patrząc umęczonym wzrokiem na Harry'ego, który kończy robić ciasto. Teraz wlewa masę do blaszki.
 - Kupiłam wszystko, co chciałeś. - mówi dziewczyna dobitnie. Chłopak dopiero teraz ją zauważa. Dziwne, przecież ona dyszała mu nad uchem, chcąc zademonstrować zmęczenie.
 - Brukselkę i groszek też?
 - Też. Wszystko.
 - Złota dziewczyna z ciebie, Vicky. Teraz to rozpakuj. - szczęka jej opada i zaciska pięści , ale zabiera się, by wykonać polecenie. W połowie drogi do lodówki obraca się nagle, ze śledziami w rękach.
 - Właśnie. Czemu Louis wisi na rynnie? - pyta obojętnym tonem. Zayn patrzy na nią zdziwiony znad ryby, a Harry zostawia wszystko i wybiega na podwórko.  Po chwili pojawia się cała reszta.
 - Louis, co ty tam robisz?! - pyta przerażony Liam.
 - Wiszę sobie, a nie widać?! - odpowiada zdenerwowany wisielec. - Zdejmijcie mnie stąd! - chłopak jest zaplątany w światełka, a nad nim unosi się plastikowy Mikołaj. Zayn biegnie w tylko sobie znanym kierunku, a po chwili wraca z drabiną. Akcja ratunkowa przebiega pomyślnie i po paru minutach Louis jest już na ziemi ściskany przez kolegów.
 - Poddaję się. Sami to sobie wieszajcie. - wraca do domu. Na zewnątrz zostaje ekipa od choinki.
 - Damy radę? - pyta Liam.
 - No pewnie! - odpowiada mu Niall, wchodząc na drabinę. Nie chcę na to patrzeć, wrócimy tu, gdy skończą. 

Jesteśmy znowu w kuchni. Harry wstawił już ciasto do piekarnika i zabiera się za robienie kolejnej potrawy, a Zayn uporał się z rybą i przegląda teraz książkę kucharską. Cóż, tu chyba wszystko jest w porządku. Może sprawdźmy reakcję Vicky na choinkę? Wróćmy do salonu. Dziewczyna stoi przed drzewkiem z rozdziawioną szczęką i szeroko otwartymi oczami. No cóż, przynajmniej jest oryginalnie. Na pewno nikt nie ma w domu takiej ozdoby.
 - Pozwolić im coś zrobić bez pomocy... - mruczy do siebie Vicky. Zaczyna przewieszać bombki i ściągać niektóre rzeczy (jak na przykład udko kurczaka i czyjś but). Dziewczyna męczy się i ciągle coś do siebie mówi, wyzywając chłopaków, ale w końcu kończy, a efekt jest... imponujący. Teraz nikt nie pomyli już ich choinki z jakimś krzakiem ze śmietnika. Vicky zasługuje na soczek! Akurat podczas podziwiania do pokoju wpadają Liam z Niallem, cali w śniegu, z czerwonymi policzkami i nosami.
 - Hej, Mickey, podoba ci się nasza choo.. Co ty z nią zrobiłaś?! - Niall wygląda jakby miał się rozpłakać. Ale potem zauważa udko, więc zabiera je w ramach nagrody pocieszenia i odchodzi z uniesioną głową. Liam patrzy na zegarek.
 - Kurczę, za 2 godziny zaczną się schodzić goście! - razem z Victorią zaczynają szybko nakrywać stół, a Niall dołącza do pomocy. Harry z Zaynem wnoszą gotowe dania, oczywiście te, których nie trzeba podgrzewać. Po chwili rozlega się dzwonek do drzwi, ale nikt nie musi otwierać, gdyż gość sam wpuszcza
 się do środka. Jest to dziewczyna z długimi, kręconymi, rudymi włosami i w hipisowskim ubraniu.
 - Maddie! - wita ją Vicky. 
 - Hej! Pomyślałam, że wpadnę wcześniej i wam pomogę. Patrz, co mam! - wyciąga z torby mały krzaczek. Jemioła. Vicky słabo się uśmiecha i zaprasza koleżankę do salonu. Tam czeka ją wylewne powitanie ze strony chłopaków. Następnie Maddie przyczepia jemiołę do żyrandola niedaleko stołu.

Kiedy zostaje 15 minut do Wigilii, wszystko jest już prawie gotowe. Vicky liczy nakrycia, żeby dla nikogo nie zabrakło, a Niall stoi koło niej i pazernym wzrokiem patrzy na jedzenie.
 - Vicky, Nialler... - Louis woła ich śpiewnym głosem, a kiedy oboje podnoszą wzrok na kolegę, ten tylko pokazuje do góry i głupio się uśmiecha. Spojrzenia dwójki idą we wskazanym kierunku.
 - O nie. - wymyka się dziewczynie i chce się odsunąć.
 - O tak. Nie chcesz chyba ominąć tradycji, co? - pyta Louis oskarżycielskim tonem, a potem zaczyna śpiewać. - Kiss me underneath the mistletoe, 

Show me baby that you love me so o o...* - Niall i Vicky patrzą na siebie dziwnym wzrokiem i palą buraka. To tylko jemioła, przecież nikt nie każe wam brać ślubu! Po chwili Victoria zbiera się w sobie i cmoka chłopaka w policzek. Nie ma czasu na reakcje (Louis robi tylko krótkie "uuuu"), bo zaczynają napływać pierwsi goście. W sumie wychodzi, że na Wigilii jest 25 osób plus dwa psy, które grzecznie siedzą pod stołem, licząc na jakieś prezenty. Niall siedzi naprzeciwko Vicky (mam wrażenie, że Lou maczał w tym palce), ale ani razu się do siebie nie odzywają. Oh błagam, tę chemią między nimi czuć na kilometr. Tak, tak, nie moja sprawa. Panuje luźna atmosfera, wszyscy najpierw podzielili się opłatkiem (oprócz Zayna- on tylko składał życzenia), później jedli, śpiewali świąteczne piosenki, a po paru godzinach goście zaczęli się rozchodzić do domów. Kiedy wychodzi mama Harry'ego (która jest ostatnią osobą), domownicy zaczynają zbierać naczynia. Vicky i Maddie myją talerze, a chłopcy nie przeszkadzają. Później wszyscy siadają przy choince. Światło rzuca jedynie ogień z kominka i lampki choinkowe.
 - Czas na prezenty! - ogłasza Liam i wszyscy zaczynają wymieniać się podarkami. Liam dostaje zapas widelców, koszulę w kratę, jakąś książkę  szalik, figurki z Toy Story i film na DVD (też Toy Story). Louis otrzymuje marchewki, nowe szelki, płytę z najnowszymi hitami, portfel, czapkę i jakiś dezodorant (aluzja?). Zayn dostaje grzebień, różowe lusterko, żel do włosów, zabawkowy pistolet, jednorazowy aparat fotograficzny i poduszkę ze swoją podobizną. Harry'emu dają pluszowego kota, dużą paczkę żelek, patelnię, rękawiczki, notes z kalendarzem i kubek z rysunkiem pantery. Niall otrzymuje świąteczną płytę Biebera, książkę kucharską, ogromną flagę Irlandii, kubek z koniczyną i skrzatem, skarbonkę-ślimaka i grube skarpetki. Vicky dostaje zdjęcie wszystkich chłopaków w ramce (z autografami i dedykacją, oczywiście), pluszową koniczynkę i bransoletkę z imieniem. Maddie dostaje bransoletki i kolorowe chusty od wszystkich, co wprawia ich najpierw w zakłopotanie, ale potem wszyscy zaczynają się śmiać. Ostatnią atrakcją jest oglądanie Kevina samego w domu, a potem cała siódemka (Maddie u nich zostaje, najwidoczniej) grzecznie idzie spać, tam gdzie siedzieli. Może nie cała siódemka. Louis upewnia się, że reszta śpi, a potem przenosi Vicky (strasznie stękając) na kanapę, zaraz obok Nialla. Zadowolony z własnej roboty, układa się na fotelu, a po chwili już chrapie.

________
* oczywiście cytat naszego kochanego Justysia z piosenki Mistletoe
_________
Hoł, hoł, hoł!
Jeden z moich dłuższych one-shotów, no no... Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Tak czy siak, z tego miejsca chciałabym złożyć Wam życzenia, więc słuchajcie XD
Życzę Wam, żeby wasze marzenia się spełniły, żeby w waszym życiu nie brakło powodów do śmiechu, wszelkie niepowodzenia zostały szybko zażegnane, żebyście zawsze mieli przy sobie dobrych znajomych, którzy chętnie wam pomogą. Żebyście z łatwością osiągali cele, które sobie postawicie i podejmowali wyzwania stawiane na waszej drodze. No i ogółem: wszystkiego najlepszego z okazji wesołych świąt! <3 A teraz macie moją osobistą kartkę dla każdego. Wiem, że artysta ze mnie marny, ale co tam, liczy się gest :D
No i na zakończenie świąteczny Nialler :)


Czymajcie się, poziomki! ♥

sobota, 15 grudnia 2012

Chapter 17

- Ej... Gdzie jest Harry? - zapytał podejrzliwie Louis. Super, jechaliśmy przecież taksówką, a ten gnojek ma czelność znikać pod samym domem? Akurat kiedy Lou zdążył już przedstawić najgorsze możliwe scenariusze (a ja z Niallem musiałam stać pod drzwiami i wysłuchiwać jego lamentów), z oddali zaczęła zbliżać się jakaś ciemna postać. Gdy owy osobnik podszedł bliżej, zrozpaczony Louis rzucił się na niego i nie chciał puścić.
 - Raany, buta wiązałem, a wy nawet nie słyszeliście, jak was prosiłem, żebyście poczekali. - powiedział urażony Harry. Nie przypominam sobie, żeby on mówił coś podczas naszej krótkiej drogi od taksówki do drzwi, ale niech mu będzie. Weszłam do domu jak najszybciej, bo może i było lato, ale wieczory w Londynie były naprawdę chłodne. Oznajmiłam chłopakom, że idę spać (Zayna i Liama jeszcze nie było, nawet nie chcę wiedzieć, gdzie się szlajają), ale wcześniej poszłam jeszcze do kuchni, by zrobić obiecane kanapki Niallowi. Oczywiście moja wizja z London Eye powróciła i poczułam się jak ostatnia idiotka.

Rano, zamiast budzika, usłyszałam dźwięk przychodzącego połączenia. Która miernota ma czelność dzwonić do mnie tak wcześnie rano? Popatrzyłam na ekran: Maddie. Czy ta dziewczyna nie zna pojęcia snu?
 - Taaak? - elokwentne powitanie, Wiktorio.
 - Witaj moja ulubiona przyjaciółko!
 - Stało się coś? - jeżeli powie mi, że chce porozmawiać o jakichś błahych sprawach, to ją zamorduję.
 - Oczywiście, że się stało! Dzisiaj o 6. rano opublikowano oficjalne i OSTATECZNE listy przyjętych na studia w całym mieście! - to mnie od razu ożywiło. Chciałam wstać, ale zaplątałam się w kołdrę i wylądowałam z impetem na podłodze. Szybko się pozbierałam i pobiegłam do jedynego wolnego komputera, który był w salonie. Maddison nawijała mi do słuchawki przez cały ten czas.
 - ...więc wychodzi na to, że za parę lat, kiedy skończę studia, będę najbardziej rozchwytywaną projektantką i dekoratorką wnętrz w całym Londynie! A może i na świecie... - słuchałam jej jednym uchem, cały czas próbując uruchomić system i sprawdzić e-mail. Wreszcie się udało. W skrzynce pocztowej, wśród dużej ilości spamu, znajdował się jeden list z nazwą uczelni.
 - No i co? - ponaglała mnie przyjaciółka.
 - Chwila, czytam... - mruknęłam.
 - Czytaj na głos, bo nie wytrzymam! - ale się dziewczyna podekscytowała.
 - Uprzejmie informujemy, bla, bla, bla... O Matko! Maddie, przyjęli mnie! - obie zaczęłyśmy piszczeć (to było silniejsze ode mnie). Dopiero po chwili zorientowałam się, że mogę obudzić chłopaków, więc się zamknęłam. Kiedy trochę ochłonęłyśmy, Maddison znowu się odezwała.
 - Słuchaj... Muszę ci coś powiedzieć, bo nie wytrzymam. Ale nie przez telefon. Spotkamy się dzisiaj?
 - Pewnie; gdzie i kiedy?
 - Mogę wpaść do was o 12.? - zaproponowała. Wiedziałam, że będzie chciała tu przyjść, ale nie przeszkadzało mi to.
 - Okej, to do zobaczenia. - pożegnała się i przerwała połączenie. Czyli wychodzi na to, że dostałam się na studia. Będę mogła doskonalić swoją pasję, jaką jest fotografowanie. Jednak marzenia naprawdę się spełniają. Cóż... Może nie do końca. Ale przecież nikt nie mówił, że ten staż we Włoszech miał się udać. A gdyby nie ten "malutki" przekręt, to nigdy nie poznałabym Maddie i chłopaków. Nie poznałabym Nialla... Miałam o tym nie myśleć! Poszłam do kuchni i zaczęłam robić śniadanie. Muszę ogarnąć myśli, bo mogę zacząć nieświadomie wypowiadać je na głos, a wtedy będę ugotowana.
 - U, co dzisiaj jemy? - cześć, Harry, u mnie wszystko dobrze, fajnie mi się spało, dzięki, że pytasz, dostałam się na studia, widzę, że się cieszysz. A, nie, ciebie obchodzi tylko twoje żarcie.
 - Jedzenie. - chłopak zaczął się śmiać.
 - Jakaś ty zabawna od rana. A na serio, to co dla nas przygotowałaś, kochana?
 - Jak skończę, to się dowiesz, a teraz cierpliwie czekaj i nie przeszkadzaj.
 - Pomóc ci w czymś? - zaproponował. No tu mnie zaskoczył, plus dla niego. Kazałam mu nakryć do stołu.
 - Pamiętasz o ślubie mojej siostry, który jest za nieco ponad tydzień i ty na niego też idziesz, prawda? - odezwał się po chwili. Kurczę, na śmierć zapomniałam. W tym czasie do kuchni przyszli pozostali. Kiedy powiedziałam Harry'emu, że nie mam sukienki (nigdy nie miałam żadnej sukienki, bo ich nie znoszę), Liam zaproponował, że jego dziewczyna może mi pomóc, nawet dzisiaj. Dodajmy do tego Maddie... Myślę, że dzisiaj szykuje się nam duży szoping.
 - W końcu Dan też musi kupić sobie kieckę. - dodał po chwili. Wychodzi na to, że Liam idzie z Danielle, Zayn z "kimś specjalnym" (to pewnie z nią tyle ostatnio sms-ował), a Lou stwierdził, że idzie z Harrym. Taak... Szybko zmieniłam temat. Jeszcze zmusiliby Nialla, żeby szedł ze mną, a może on tego nie chce? Jak będzie chciał, to sam to zaproponuje. Mam nadzieję.

Dziewczyny zjawiły się punktualnie o 12. Trochę wahałam się, bo chłopaki znowu wcisnęli mi swoją kartę kredytową. A to mi o czymś przypomniało. Kiedy byłyśmy już w drodze do centrum (tym razem jechałyśmy samochodem Danielle), zaczęłam rozmowę z Maddie.
 - Gdzie zamierzasz mieszkać? - zapytałam, mając na myśli jej studenckie życie.
 - Rodzice powiedzieli, że mogę wynająć małe mieszkanie, jeśli sama na nie zarobię. Taki mam zamiar, ale przydałaby mi się jakaś współlokatorka. - wyszczerzyłam się do niej, a ona natychmiast załapała.
 - Vicky, chciałabyś? - zapytała dla pewności.
 - No pewnie!
 - Teraz tylko powiedz to chłopakom... - odezwała się Danielle, zatrzymując auto na parkingu. No tak. To mam "mały" problem...
___________
Hejoł.
Ja pisze jednoparty? Serio? Oh, wow. A na serio, będzie coś ze mnie i mojego pisania, czy powinnam zostawić przygodę z literaturą daleko i zająć się czymś innym?

Taaak, dzięki za komentarze. 36 obserwatorów, a tutaj nawet 10 opinii nie ma. Echhhh. Mówi się trudno.
A tak. Rozdział jest dla... *werble* Tiny! <3

Wiecie, że Wiki-Miki założyła sobie Tłitera? Szajbuska. Ale sama Wam o tym opowie. A co do tego TT, to osoba, która go będzie prowadzić, nie chce się ujawnić. Niech jej będzie. Oddaję jej głos.

Hej, więc jestem Wiki. Pewnie się domyśliliście, ale chciałam się oficjalnie przedstawić. Na twitterze mam zamiar pisać coś od siebie, może jakieś ciekawostki z życia "przed Londynem". Z chęcią odpowiadam na pytania odnośnie mnie lub może TheSimpsonizer? Pewnie mnie za to zabije, bo tego nie było w umowie, ale cóż, jej problem. Aha. Może na pewno dodam trochę spojlerów do opowiadania. To jak? Follow me -> @Glitter__Moon. <-Papa!


next: jakoś po świętach

czwartek, 6 grudnia 2012

"Meet&Greet" - ONE-SHOT

16. rozdział został dodany 2.12 (niedziela), szukajcie w archiwum.
btw, nikogo nie obrażam, wszystko na potrzeby tekstu.
________
- Mam dla ciebie urodzinową niespodziankę! - krzyknęła moja przyjaciółka, kiedy tylko przekroczyła próg mojego pokoju.

 - Co to takiego? - zapytałam z entuzjazmem. Urodziny miałam jutro, ale to nie znaczy, że pogardzę prezentem, który otrzymam dzień wcześniej.
 - Coś, co bardzo ci się spodoba... - Tak! Tylko żeby to nie był jakiś kubek, bo zabiję. Kubków to ja mam już... po dziurki w nosie.
 - 2 bilety na jutrzejszy koncert w Londynie! - oznajmiła i zaczęła wyciągać jakąś kopertę z torebki. Pozostało pytanie: czyj to koncert? Skoro obie miałyśmy n niego iść (innej opcji nie widzę), a ona tak się tym jara... O NIE.
 - Juls, przecież my słuchamy całkiem innej muzyki. Czyj to koncert? - zapytałam podejrzliwie.
 - Uhm... One Direction... - już miałam coś powiedzieć, ale nie dała mi dojść do głosu. - Meg, nie udawaj, że ich nie lubisz. Widziałam ich piosenki w twoim telefonie. W dodatku bilety są już kupione. Mam nawet wejściówki dla VIP-ów... - przewróciłam oczami. Miałam ich JEDNĄ piosenkę, w dodatku cover, więc już nic nie rozumiem. Z uwagi na Julię, nie mówiłam na nich nic złego, bo ona ich ubóstwia, ale gdybym mogła, to miałabym wiele do powiedzenia.
 - No proszę, zrób to dla mnie... - zaczęła mnie prosić. Dobra, wiem, że to jej wielkie marzenie, żeby zobaczyć piątkę tych oszołomów, więc zgoda.
 - Ostatni raz tak się dla ciebie poświęcam. - rzuciła się na mnie i zaczęła przytulać. Mam nadzieję, że nie będzie tak źle.

***
Następnego dnia, 15:30, Londyn

Koncert miał zacząć się za godzinę, a my stałyśmy w korku. Całe szczęście, że już nie siedziałyśmy w pociągu. Miałyśmy 5 godzin jazdy za sobą, więc londyńska taksówka to nic.

Przed wejściem było mnóstwo dziewczyn z plakatami i kolorowymi koszulkami. Doprawdy, to żałosne. Nie pasuję to z moimi czarnymi ubraniami, glanami i mocnym makijażem. Specjalnie się tak ubrałam, żeby żadnemu z tych słitaśnych chłopaczków nie przyszło do głowy się do mnie odezwać. Przedarłyśmy się przez tłum, aż pod samą scenę. Po jakimś czasie koncert się zaczął. Było głośno i duszno, te wariatki darły się jak opętane i ciągle na mnie napierały. Wiele z nich nawet płakało. No to to nie jest normalne. Do tego jeszcze oni... Ubrani w rurki i urocze koszulki, z tymi swoimi nażelowanymi fryzurami. I to mają być faceci? A to ich zawodzenie, błędnie nazywane śpiewaniem, to już w ogóle jakiś żart.

Skończyli po 3 godzinach. Widziałam, że od czasu do czasu się na mnie patrzyli. Ta, ciekawe, co mogli myśleć? Przyszła taka z mordem w oczach, ma miejsce w VIPach, a bardziej interesuje ją jej telefon. Najgorsze jest to, że jeszcze muszę iść za kulisy, bo Julia nie da mi żyć. Zaciągnęła mnie do jakiegoś pomieszczenia i ustawiłyśmy się w kolejce. Fajnie wchodzę w dorosłość, 18 lat, a ja czekam na autograf od jakże cudownych gwiazdeczek. Wreszcie nadeszła nasze kolej. Super, aż zgubiłam buty z tej radości. Podeszłyśmy do stołu, gdzie siedzieli ci debile. Z bliska byli jeszcze brzydsi niż na zdjęciach, którymi bombardowała mnie Juls. Tylko wziąć maczugę, walnąć ich w te ryje, a potem wrzucić do studni. Wyciągnęłam kartkę na autografy. W końcu będę mogła je sprzedać, kasa zawsze się przyda.
 - Hej, co tam? - rzucił Liam (przeklinam się za to, że znam ich imiona), podpisując się.
 - Będzie lepiej, kiedy stąd wyjdę. - odpowiedziałam chłodnym tonem, a on się zaśmiał, myśląc, że to żart. Kretyn. Przesunęłam się w bok. Farbowana Barbie, łuhuh.
 - Widziałem cię ze sceny... Nie bawiłaś dobrze na naszym koncercie?
 - Nie, no co ty, zdawało ci się. - odetchnęła z ulgą, a wtedy ja dodałam - Bawiłam się FATALNIE. - uśmiech zszedł mu z twarzy i popatrzył na mnie podejrzliwie, ale ja podchodziłam już do tego turka- Zayna.
 - Nie lubisz nas. - powiedział tylko, ale dał mi swój autograf.
 - Jesteś mądrzejszy niż na to wyglądasz. - uśmiechnęłam się sztucznie i odeszłam. Teraz Louis.
 - Co robiłaś na tym koncercie, skoro nas nie lubisz? - zapytał.
 - Pisałam SMS-y?
 - Nie, chodzi mi o to: po co tu przyszłaś? - czyżby się zirytował? Nie moja wina, że nie umie precyzować pytań.
 - Obchodzę swoją osiemnastkę.
 - Ooo, wszystkiego najlepszego! - wstał mi mnie przytulił. Zesztywniałam.
 - Nigdy. Więcej. Mnie. Nie. Dotykaj. - powiedziałam, na co on natychmiast mnie puścił. Teraz został mi już tylko mój ulubieniec - Haaarry. Jego najbardziej nie lubię. Wziął ode mnie kartkę, "przypadkowo" dotykając przy tym moją dłoń. Popatrzył na mnie "zalotnie" (czyli jakby usiadł na kaktusie) i wyszczerzył się. Miałam ochotę dać mu w ryj.
 - Twój tata musi być złodziejem. - uniosłam tylko brwi. - Bo ukradł wszystkie gwiazdy i zamknął je w twoich oczach. - o błagam.
 - A twój tata musi być piekarzem. - zaczęłam.
 - Czemu..? - zapytał ostrożnie, oddając mi kartkę.
 - Bo upiekł takiego suchara. - trafiony- zatopiony! Zostawiłam go z osłupiałą miną i wyszłam, trzaskając drzwiami.
Fajne urodziny, nie ma co.
______
Macie prezencik na Mikołajki, hoł hoł hoł.

Pozdrawiam osoby, które zaznaczyły, żebym nie dodawała jednoparta. Upsik, dodałam. Co teraz?
Taaaa... Pewnie i tak będzie mało komentarzy, bo po co odwdzięczać się Ivy za to, że się motywuje i dodaje to dla Was. Jakoś to przeżyję.

A normalnych notek na blogu nie będę dodawać częściej, bo nie mam czasu. Albo wybaczycie i będziecie czekać, albo żegnam, nikt nie zmusza Was do czytania.
+ macie focie, czujcie magię świąt.


PS. Sorry, że jestem taka marudna i chamska, ale jestem chora po raz milionowy w tym roku szkolnym i jeszcze szkoła mnie ostatecznie dobija i.. wgl. Co Wam się będę żalić.

niedziela, 2 grudnia 2012

Chapter 16

Miasto było ogromne i piękne, mimo że zachmurzone. Do tego głośne. Wszyscy się gdzieś spieszyli, na ulicach było pełno samochodów, taksówek i czerwonych autobusów. Wokół nas pełno sklepów i sklepików (i restauracji - Niall od razu zaczął nas namawiać do wejścia do którejś z nich). Liam robił za przewodnika. Trochę kiepsko mu to szło, bo ciągle musiał się powtarzać, gdyż mój angielski był jeszcze trochę ograniczony (wolno się uczę), a on mówił strasznie szybko (to jest jedyny powód. Nie ma znaczenia, że Niall szedł obok i strasznie głośno rozmawiał z resztą. Właśnie. To wszystko jego wina, on mnie rozpraszał.). Mój "przewodnik" ze stoickim spokojem mówił kilka razy to samo, za co byłam mu wdzięczna, bo chciałam poznać miasto. Później do pokazywania różnych miejsc włączyli się pozostali. Zawędrowaliśmy najpierw pod pałac Buckingham. Na żywo jest jeszcze ładniejszy niż na zdjęciach. Jednak to nie on był główną atrakcją, tylko gwardziści. Louis i Niall postanowili sprawdzić, czy uda im się ich rozśmieszyć. Robili najgłupsze rzeczy, jakie przyszły im do głowy; Niall opowiadał dowcipy, jednak tamci ani drgnęli. W końcu Lou znowu założył maskę konia, wylądował na 4 "łapach" i kazał Niallowi usiąść sobie na grzbiecie. Następnie zaczął prychać i wydawać dźwięki, które nawet nie były bliskie koniom (np. muczenie krowy), a Nialler krzyczał na cały głos "Siedzę na koniu!". Po paru minutach tego przedstawienia, "koń" stracił siłę i runęli na chodnik. Strażnicy tylko popatrzyli na nich z litością (zawsze to jakieś emocje). Musieli odpuścić, bo jeszcze ktoś zadzwoniłby po ludzi z psychiatryka i skończyłaby się zabawa.

Odwiedziliśmy jakieś muzeum, które według Liama było "niezwykle interesujące", ale chyba tylko on tak sądził.  Następny cel: Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud (nie wiedziałam, że muzea wliczają się w "zwiedzania MIASTA", no ale dobre i to). Zrobiliśmy sobie zdjęcia ze wszystkimi osobistościami i gwiazdami show-biznesu, sportowcami i bohaterami kreskówek. Niall uparł się, żeby najwięcej fotek zrobić Justinowi Bieberowi i Barack'owi Obamie, natomiast Liam chciał szczególne zdjęcia z figurkami z Toy Story. Reszta nie miała specjalnych wymagań, w tym czasie kręcili się wśród woskowych podobizn kobiet, dziewczyn i wszystkich innych samic i sprawdzali "jakość wykonania". Po zmacaniu wszystkich postaci, zaczęli chować się wśród figur, a kiedy ktoś przechodził, wyskakiwali wydając z siebie dziwne dźwięki. Spędziliśmy w tym muzeum ponad 2 godziny, więc po wyjściu Niall zażądał (chłopak strasznie dużo chce), by teraz pójść coś zjeść. Liam oznajmił, że musi iść do Danielle (niczym ten Romeo na rączym rumaku, ale przecież nikt nie stanie na przeszkodzie prawdziwej miłości), więc zostaliśmy w piątkę. Wszyscy szliśmy za Horanem, który prowadził nas w tylko sobie znanym kierunku (mam nadzieję, że znał drogę, a nie szedł, próbując wywęszyć jakąś knajpę). W pewnym momencie Zayn zaliczył bliskie spotkanie z latarnią (tak to jest, jak się ciągle patrzy w telefon).
 - Oh, przepraszam panią. - powiedział nieprzytomny, rozejrzał się wokół, po czym z wielkim uśmiechem zaczął wykonywać jakiś taniec- połamaniec. Musiał walnąć w słup bardzo mocno. Kiedy już opadły mu emocje, zmienił wyraz twarzy.
 - Ja... tego, no, muszę iść. - powiedział i już go nie było. Nasza grupka coraz bardziej się wykrusza. Jeszcze wyjdzie na to, że nim dojdziemy do tej restauracji, zostanę sama z Niallem, a to by oznaczało... totalną kompromitację w moim wykonaniu. Jeżeli Louis albo Harry nas teraz opuszczą, to osobiście ogolę im głowy i narysuję wąsy milorda niezmywalnym markerem.

Mimo moich obaw dotarliśmy w całości do.. Milkshake City. No tak, po co nam wartościowe posiłki, wpychajmy w siebie same fast foody. Weszliśmy do środka. Różowe ściany, stoliki i krzesła. Na ścianach krowie portrety (Krowa Lisa, Krowa z łasiczką, itd.). Sceneria jak z jakiegoś japońskiego horroru. Chyba tylko ja czułam się tutaj nieswojo, bo chłopcy nawet się nie rozglądnęli (Harry się rozglądał, ale za kelnerkami w krowich uniformach). Nasze zamówienie zostało zrealizowane w ekspresowym tempie, więc nie musiałam dłużej patrzeć na ponure spojrzenia krów ze zdjęć (nadal czułam ich wzrok na sobie, to mućki- mordercy, mogę się założyć). Kiedy skończyliśmy nasze niezwykle pożywne jedzenie, czekaliśmy jeszcze chwilę (albo dwie) na Nialla, a później poszliśmy w kilka innych miejsc do zwiedzenia, aż w końcu zaczęło robić się ciemno.
- To teraz czas na ostatnią atrakcję, a później wracamy do domu. - oznajmił Louis i teraz to on prowadził, tylko nie chciał powiedzieć gdzie. Po 20 minutach drogi stanęliśmy w kolejce do London Eye.
 - Chyba żartujecie. Ja do tego nie wejdę, mam lęk wysokości! - powiedziałam z przestrachem, jednak nikt mnie nie słuchał. Nie było duzo ludzi (bo jak to mówię: głupi ma zawsze szczęście, ale nie żeby coś), więc po chwili nadeszła nasze kolej. Niall wszedł pierwszy, za nim ja... i to tyle.
 - Ej, a wy? - skierowałam pytanie do Lou i Hazzy.
 - Tylko 2 osoby, skarbie. - odezwał się Harry.
 - Co? Niby jak 2 osoby, skoro w poprzednim zmieściło się co najmniej 7?
 - Dwie osoby i bez dyskusji. Paa! - pomachali nam, kiedy drzwi wagonika się zamknęły. Widziałam jeszcze, jak przybili sobie piątkę. Ja im dam! Podłe karykatury. Niech no ja się dowiem, czyj to był pomysł. Zostawić mnie samą, razem z moim niewyparzonym językiem i Niallem. Brawo.

Kiedy znaleźliśmy się już na dosyć dużej wysokości, mocniej ścisnęłam poręcz i przymknęłam oczy.
 - Hej, spokojnie, wygniesz metal. - odezwał się wreszcie blondyn.
 - Taki mam zamiar. Widzisz jak wysoko jesteśmy?!- Gratulacje. Oczywiście, że on nie widzi wysokości, bo jest ślepym idiotą. Na szczęście uznał to za żart, ale i tak, jakbym mogła, to zamknęłabym sobie buzię własnym trampkiem. To się nie może udać. Chłopak starał się prowadzić jakąś rozmowę, ale ja tylko potakiwałam lub mówiłam pojedyncze wyrazy, żeby nie palnąć jakiejś głupoty, po raz kolejny.
Po chwili chłopak podszedł bliżej, złapał mnie za rękę i popatrzył mi głęboko w oczy.
 - Wiesz... Odkąd tylko cię zobaczyłem po raz pierwszy, wiedziałem, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Może to głupio zabrzmi, ale czy chciałabyś już zawsze być ze mną razem i żyć w krainie niebieskich jednorożców i tęczy? - Oh. OH WOW.
 - Tak, oczywiście, że tak! - prawie wykrzyczałam mu to w twarz.
 - To super, bo jestem już głodny. - Chwila, co?
 - Hę? Możesz powtórzyć pytanie?
 - Pytałem, czy mogę liczyć na jakąś kolację. - powtórzył, dziwnie mi się przyglądając.
 - Ah. Spoko, nie ma problemu. - mało się nie rozpłakałam, kiedy zauważyłam, że on wcale nie stał koło mnie, tylko po drugiej stronie wagonika i patrzył za okno. Jestem. Totalnym. Zerem. Odwróciłam się do szyby i nawet nie odczułam zawrotów głowy. Czekałam tylko, aż znajdziemy się w domu.

Kiedy London Eye wreszcie zrobiło pełne okrążenie, wreszcie mogliśmy wyjść. Starałam się stwarzać pozory normalności, jakby moja wyobraźnia przed chwilą wcale nie zrobiła sobie ze mnie okrutnie sadystycznego żartu. Czekaliśmy chwilę na Lou i Harry'ego, którzy wysiedli dumni z siebie jak pawie. Zignorowałam ich. Do domu wróciliśmy taksówką (dla "bezpieczeństwa", ale ja wiem, że oni się po prostu boją ciemności). Pod drzwiami była jakaś podejrzana cisza.
 - Ej... Gdzie jest Harry?
____________
Siema.
Po prawej macie ankietę, głosujcie, bo jak nie będzie 8 głosów na jakiś jednopart, to nic nie dodam, mwahah xD
No, wydało się, Ivy pisze one-shoty. Trolol.
Ahh, ale was zrobiłam w jajo, Nialler wcale nie wyznał tej paranoiczce miłości :D
Sorry za błędy, jeśli chodzi o praktykę, totalnie nie znam Londynu i nie wiem, co gdzie leży i w jakiej odległości.
Dzięki za komentarze:D
Jak widzicie.. HARRY ZNIKNĄŁ. To peeeeech... Nie ma już dla niego ratunku, KAPUTT. xD

Pozdrawiam, ściskam i wgl kocham was xxxx

TUTAJ OD PARU ODCINKÓW PISZĘ, KIEDY BĘDZIE NEXT, WIĘC NIE ZADAWAĆ TAKICH PYTAŃ! ♥

next: 15-16.12 + 6.12 one-shot mejbi.