Osoba, która zapukała, miała
niesamowite wyczucie czasu. Musiała mnie odwiedzić, kiedy prawie podjęłam ważną
decyzję. A raczej utwierdziłam się w fakcie, że muszę przestać myśleć o Niallu
w sposób inny, niż jako o koledze. Okej, może przyjacielu (to jest elastyczna
granica). Znowu usłyszałam pukanie. No tak, zapomniałam o gościu.
- Wejść. - powiedziałam tylko. Drzwi się uchyliły. Natychmiast usiadłam na łóżku wyprostowana jak struna.
- Um... Hej. - zaczął Niall. Stłumiłam nerwowy chichot.
- Wejść. - powiedziałam tylko. Drzwi się uchyliły. Natychmiast usiadłam na łóżku wyprostowana jak struna.
- Um... Hej. - zaczął Niall. Stłumiłam nerwowy chichot.
- No witaaaaj... - jestem żałosna. Co się ze mną działo?!
Chłopak nie zwrócił uwagi na moje "dziwne" powitanie. Wyłamywał sobie
ciągle palce. Stresował się? Ciekawe czym.
- Ja... Pomyślałem, że skoro wyjeżdżasz, to muszę przyspieszyć pewne sprawy i powiedzieć ci coś, co miałem wyznać... cóż, w swoim czasie. - oznajmił. Nadal stał przy drzwiach, tyle że zamkniętych. Teraz pewnie powie mi, że mnie nienawidzi i że zniszczyłam jego życie.
- Tak? - zapytałam. Na bank wygarnie mi, że jestem denerwująca i pewnie żałuje, że mnie wtedy spotkał. Że wolałby, żebym o tym wszystkim zapomniała i już nigdy nie zawracała mu głowy. Równie dobrze mogę umrzeć.
- Bo ten... Cholera, jesteś taka dziwna i inna... - nieźle się zaczyna. No już, mów, że ci przeszkadzam i daj mi się w spokoju poużalać nad własnym losem- ...ale tak naturalna i prawdziwa, że... Rany. Podobasz mi się, Mickey, i chciałbym wiedzieć, czy istnieje choć maleńka szansa, że czujesz do mnie to samo, co ja do ciebie. - Czy mi się zdaje, czy on właśnie powiedział to, co powiedział? A może znowu mam te omamy, jak na London Eye? Byłoby nieciekawie, bo po raz kolejny przeżyłabym rozczarowanie jak stąd do Australii. Jednak ta nadzieja i coś jeszcze w jego oczach... Tego nie byłabym w stanie sobie wyobrazić. Teraz moja mina musiała wyglądać tak: szeroko otwarte oczy i szczęka obijająca się o podłogę. Chwila. Powinnam coś powiedzieć. Wszystko zależy ode mnie. Muszę mu powiedzieć, że... no właśnie. Pierwszy raz jestem w takiej sytuacji. Może powinnam rzucić się na niego i pocałować, jak bohaterki jakichś łzawych romansideł? Nie, to odpada. Myśl, idiotko, myśl!
- Ja... - urwałam. O ludzie, gorzej być nie może.
- Huh, tak myślałem. Spoko, nic nie mów; rozumiem, że jestem dla ciebie tylko kolegą, niby czemu miałabyś mnie lubić inaczej. Przepraszam za najście i... zapomnijmy o tym. - odwrócił się i wyszedł. WYSZEDŁ! Nie, to niemożliwe. Przecież... nic nie zauważył? Poza tym, on naprawdę coś do mnie czuje (i nie jest to nienawiść ani nic takiego)? Jakim cudem? Załóżmy, że to wszystko jest prawdą. Właśnie to zniszczyłam, mimo że nic się nawet nie zaczęło. Jestem beznadziejna. Już chyba lepiej było się na niego rzucić. Na zewnątrz rozległ się pierwszy grzmot. Choć równie dobrze mogło to być moje łamiące się serce. Pogoda adekwatna do mojego nastroju. Jeżeli za parę minut nie umrę, to nie wiem, co zrobię. Może zaciągnę się do wojska. Podeszłam do okna. Deszcz spływał po szybie, ciągle błyskało, coraz głośniej grzmiało, wiatr wyginał drzewa, a ja stałam jak ostatnia kretynka i nie wiedziałam, co robić.
Ktoś zapukał do drzwi.
Zapłonęła we mnie ogromna nadzieja.
- Proszę! - powiedziałam z trudem. Cały czas powstrzymywałam się od płaczu (teraz mógłby to być płacz radości).
- Możesz mi do cholery powiedzieć, co się właśnie stało?! - do pokoju wszedł Louis, a płomień wewnętrznej nadziei zgasł tak szybko, jak się pojawił. - Dlaczego Nialler zamknął się w pokoju, nie chce nikogo widzieć, tylko słucha Biebera? A ty stoisz w oknie i wyglądasz, jakby przejechał cię czołg? - podszedł do mnie i zmusił do popatrzenia na niego. Chyba zobaczył rozpacz w moich oczach, bo natychmiast zmienił nastawienie i mnie przytulił. To był ten impuls, który wyzwolił ze mnie wodospad łez. Zaczęłam nieskładnie opowiadać, co się stało. Kiedy skończyłam, on... zaczął się śmiać. Natychmiast się od niego odsunęłam, powstrzymując chęć kopnięcia go w twarz.
- Co w tym śmiesznego? - zapytałam oschle.
- Musisz mnie kiedyś nauczyć mówić po polsku. - uniosłam brwi. - Wszystko opowiedziałaś w swoim języku, tak myślę, a ze mnie żaden poliglota, więc chyba musisz mi to teraz przetłumaczyć. - Wszystko jasne. To pewnie przez emocje, chociaż sama już nie wiem. Kiedy jestem w emocjonalnym dołku, nie umiem myśleć po angielsku (za trudne zadanie- płakać i myśleć po angielsku jednocześnie). Skróciłam mu opowieść do minimum. Nie mam pojęcia, dlaczego tak mu ufałam (pewnie rzucił na mnie jakąś klątwę, czy coś).
- Dlaczego mu po prostu nie powiedziałaś, że jesteś w nim zakochana? - zapytał po wysłuchaniu.
- Bo... Czekaj, niby skąd to wiesz? - popatrzyłam na niego podejrzliwie (może serio jest wiedźmą?).
- Słuchaj, gdybym nie był pewien, to bym nie namawiał Nialla od jakiegoś czasu do powiedzenia ci prawdy. Ty non stop się na niego patrzysz maślanymi oczami, a on dzieli się z tobą jedzeniem i nic nie mówi, kiedy nazywasz go "Niall", chociaż nam by się już dawno choć raz dostało, bo on woli "Nialler". Jeśli to nie jest miłość, to nie wiem, jak to nazwać. - podsumował. Lekko mnie zatkało. Jeżeli jest choć pół procenta szansy, że Lou ma rację (a raczej ma, bo Niall inaczej nie przychodziłby do mnie do pokoju i nie mówił, tego co powiedział), to w takim razie Niall powinien był dać mi trochę czasu, a później pozwolić mi dojść do głosu. Ale jak zwykle wszystko moja wina. Westchnęłam z frustracji.
- Lou... To co ja mam teraz zrobić? - było jasne, że to ja muszę działać. Niewiarygodne, że prosiłam kogoś o pomoc- zwykle wolałam sama podejmować decyzje. Jednak sytuacja nie była w żadnym stopniu zwyczajna.
- Jak to: co? Idź do niego i mu wszystko wytłumacz. A później żyjcie długo i szczęśliwie, dziękując wujkowi Tommo za pomoc. - odpowiedział pewnym tonem, jakby to było jedyne możliwe wyjście. Skoro on tak w to wierzy... Wzięłam głęboki wdech.
- Dzięki, Louis. Dobry z ciebie przyjaciel. - posłałam mu uśmiech i ruszyłam do pokoju Nialla. Przy drzwiach zaczęłam się strasznie denerwować, ale nim zdążyłam stchórzyć, zapukałam do jego pokoju. Z wnętrza dochodziła tylko cicha muzyka. Zapukałam głośniej.
- Idź sobie. - usłyszałam tylko. Na dźwięk tego głosu moje serce mocniej zabiło. Nigdy do tego nie przywyknę.
- Nie pójdę, dopóki nie porozmawiamy. - oznajmiłam zdeterminowanym głosem.
- Dobra, wejdź. - ton jego głosu nie był zły ani zimny. Był raczej... smutny? Nie czekając na dalsze zaproszenie, weszłam do środka. Nie było zbyt jasno, w końcu zbliżał się wieczór, a burza wcale nie pomagała (pomijając błyskawice). Niall siedział na łóżku z gitarą i grał razem z piosenką, która wydobywała się z jego odtwarzacza.
- Ja... Pomyślałem, że skoro wyjeżdżasz, to muszę przyspieszyć pewne sprawy i powiedzieć ci coś, co miałem wyznać... cóż, w swoim czasie. - oznajmił. Nadal stał przy drzwiach, tyle że zamkniętych. Teraz pewnie powie mi, że mnie nienawidzi i że zniszczyłam jego życie.
- Tak? - zapytałam. Na bank wygarnie mi, że jestem denerwująca i pewnie żałuje, że mnie wtedy spotkał. Że wolałby, żebym o tym wszystkim zapomniała i już nigdy nie zawracała mu głowy. Równie dobrze mogę umrzeć.
- Bo ten... Cholera, jesteś taka dziwna i inna... - nieźle się zaczyna. No już, mów, że ci przeszkadzam i daj mi się w spokoju poużalać nad własnym losem- ...ale tak naturalna i prawdziwa, że... Rany. Podobasz mi się, Mickey, i chciałbym wiedzieć, czy istnieje choć maleńka szansa, że czujesz do mnie to samo, co ja do ciebie. - Czy mi się zdaje, czy on właśnie powiedział to, co powiedział? A może znowu mam te omamy, jak na London Eye? Byłoby nieciekawie, bo po raz kolejny przeżyłabym rozczarowanie jak stąd do Australii. Jednak ta nadzieja i coś jeszcze w jego oczach... Tego nie byłabym w stanie sobie wyobrazić. Teraz moja mina musiała wyglądać tak: szeroko otwarte oczy i szczęka obijająca się o podłogę. Chwila. Powinnam coś powiedzieć. Wszystko zależy ode mnie. Muszę mu powiedzieć, że... no właśnie. Pierwszy raz jestem w takiej sytuacji. Może powinnam rzucić się na niego i pocałować, jak bohaterki jakichś łzawych romansideł? Nie, to odpada. Myśl, idiotko, myśl!
- Ja... - urwałam. O ludzie, gorzej być nie może.
- Huh, tak myślałem. Spoko, nic nie mów; rozumiem, że jestem dla ciebie tylko kolegą, niby czemu miałabyś mnie lubić inaczej. Przepraszam za najście i... zapomnijmy o tym. - odwrócił się i wyszedł. WYSZEDŁ! Nie, to niemożliwe. Przecież... nic nie zauważył? Poza tym, on naprawdę coś do mnie czuje (i nie jest to nienawiść ani nic takiego)? Jakim cudem? Załóżmy, że to wszystko jest prawdą. Właśnie to zniszczyłam, mimo że nic się nawet nie zaczęło. Jestem beznadziejna. Już chyba lepiej było się na niego rzucić. Na zewnątrz rozległ się pierwszy grzmot. Choć równie dobrze mogło to być moje łamiące się serce. Pogoda adekwatna do mojego nastroju. Jeżeli za parę minut nie umrę, to nie wiem, co zrobię. Może zaciągnę się do wojska. Podeszłam do okna. Deszcz spływał po szybie, ciągle błyskało, coraz głośniej grzmiało, wiatr wyginał drzewa, a ja stałam jak ostatnia kretynka i nie wiedziałam, co robić.
Ktoś zapukał do drzwi.
Zapłonęła we mnie ogromna nadzieja.
- Proszę! - powiedziałam z trudem. Cały czas powstrzymywałam się od płaczu (teraz mógłby to być płacz radości).
- Możesz mi do cholery powiedzieć, co się właśnie stało?! - do pokoju wszedł Louis, a płomień wewnętrznej nadziei zgasł tak szybko, jak się pojawił. - Dlaczego Nialler zamknął się w pokoju, nie chce nikogo widzieć, tylko słucha Biebera? A ty stoisz w oknie i wyglądasz, jakby przejechał cię czołg? - podszedł do mnie i zmusił do popatrzenia na niego. Chyba zobaczył rozpacz w moich oczach, bo natychmiast zmienił nastawienie i mnie przytulił. To był ten impuls, który wyzwolił ze mnie wodospad łez. Zaczęłam nieskładnie opowiadać, co się stało. Kiedy skończyłam, on... zaczął się śmiać. Natychmiast się od niego odsunęłam, powstrzymując chęć kopnięcia go w twarz.
- Co w tym śmiesznego? - zapytałam oschle.
- Musisz mnie kiedyś nauczyć mówić po polsku. - uniosłam brwi. - Wszystko opowiedziałaś w swoim języku, tak myślę, a ze mnie żaden poliglota, więc chyba musisz mi to teraz przetłumaczyć. - Wszystko jasne. To pewnie przez emocje, chociaż sama już nie wiem. Kiedy jestem w emocjonalnym dołku, nie umiem myśleć po angielsku (za trudne zadanie- płakać i myśleć po angielsku jednocześnie). Skróciłam mu opowieść do minimum. Nie mam pojęcia, dlaczego tak mu ufałam (pewnie rzucił na mnie jakąś klątwę, czy coś).
- Dlaczego mu po prostu nie powiedziałaś, że jesteś w nim zakochana? - zapytał po wysłuchaniu.
- Bo... Czekaj, niby skąd to wiesz? - popatrzyłam na niego podejrzliwie (może serio jest wiedźmą?).
- Słuchaj, gdybym nie był pewien, to bym nie namawiał Nialla od jakiegoś czasu do powiedzenia ci prawdy. Ty non stop się na niego patrzysz maślanymi oczami, a on dzieli się z tobą jedzeniem i nic nie mówi, kiedy nazywasz go "Niall", chociaż nam by się już dawno choć raz dostało, bo on woli "Nialler". Jeśli to nie jest miłość, to nie wiem, jak to nazwać. - podsumował. Lekko mnie zatkało. Jeżeli jest choć pół procenta szansy, że Lou ma rację (a raczej ma, bo Niall inaczej nie przychodziłby do mnie do pokoju i nie mówił, tego co powiedział), to w takim razie Niall powinien był dać mi trochę czasu, a później pozwolić mi dojść do głosu. Ale jak zwykle wszystko moja wina. Westchnęłam z frustracji.
- Lou... To co ja mam teraz zrobić? - było jasne, że to ja muszę działać. Niewiarygodne, że prosiłam kogoś o pomoc- zwykle wolałam sama podejmować decyzje. Jednak sytuacja nie była w żadnym stopniu zwyczajna.
- Jak to: co? Idź do niego i mu wszystko wytłumacz. A później żyjcie długo i szczęśliwie, dziękując wujkowi Tommo za pomoc. - odpowiedział pewnym tonem, jakby to było jedyne możliwe wyjście. Skoro on tak w to wierzy... Wzięłam głęboki wdech.
- Dzięki, Louis. Dobry z ciebie przyjaciel. - posłałam mu uśmiech i ruszyłam do pokoju Nialla. Przy drzwiach zaczęłam się strasznie denerwować, ale nim zdążyłam stchórzyć, zapukałam do jego pokoju. Z wnętrza dochodziła tylko cicha muzyka. Zapukałam głośniej.
- Idź sobie. - usłyszałam tylko. Na dźwięk tego głosu moje serce mocniej zabiło. Nigdy do tego nie przywyknę.
- Nie pójdę, dopóki nie porozmawiamy. - oznajmiłam zdeterminowanym głosem.
- Dobra, wejdź. - ton jego głosu nie był zły ani zimny. Był raczej... smutny? Nie czekając na dalsze zaproszenie, weszłam do środka. Nie było zbyt jasno, w końcu zbliżał się wieczór, a burza wcale nie pomagała (pomijając błyskawice). Niall siedział na łóżku z gitarą i grał razem z piosenką, która wydobywała się z jego odtwarzacza.
"Don't
you worry, cause everything's gonna be alright..."*
Pocieszający tekst. Mam nadzieję, że zaprawdę tak będzie.
Chłopak nawet nie podniósł na mnie wzroku.
- Niall? - spróbowałam cicho zwrócić jego uwagę. Nic. - Niaaaaller? - liczyłam, że to pomoże. Faktycznie, nigdy go tak nie nazwałam, ale skąd miałam wiedzieć, że tego nie lubi? Nie narzekał. Nie przyniosło to żadnych efektów. Nadal brzdąkał jakieś akordy na gitarze. Usiadłam obok niego na łóżku i przyłożyłam rękę do strun na gryfie.
- Ej no! - oburzył się, ale zamilkł, kiedy zobaczył, że znajdowałam się dosyć blisko. Wreszcie odłożył instrument i popatrzył na mnie wyczekująco. Dalej, raz się żyje. Przecież on mi już to powiedział. Teraz tylko pozostało mi wyjaśnić sprawę i... "żyć długo i szczęśliwie", jak radził Louis. Czysta formalność.
- Wtedy w moim pokoju... - chciał coś powiedzieć, ale mu nie pozwoliłam. - Nie dałeś mi dojść do głosu. Gdybyś mi pozwolił, powiedziałabym pewnie coś w rodzaju: oh wow, ale mnie zaskoczyłeś, nie wiem, co powiedzieć. A później zaczęłabym gadać jakieś głupoty, jak zwykle kiedy się stresuję. Jednak wiesz, co bym w końcu powiedziała? Powiedziałabym: ja też cię lubię Niall. Bardzo cię lubię i nie wiem, czy nie jest to coś więcej. A później... - nie dokończyłam. Ale mam bardzo dobre usprawiedliwienie. Nialler (muszę go tak częściej nazywać, to naprawdę ładnie brzmi) mi to uniemożliwił, zbliżając się do mnie. Bez ostrzeżenia mnie pocałował. W sumie następne słowa były zbędne. W międzyczasie wyszeptał tylko "przepraszam", a potem wrócił do przerwanej czynności. Chyba faktycznie mamy szansę, by żyć długo i szczęśliwie...
___________
* piosenka "Be alright" naszego joł ziomala Justysia Biebera, of course.
ELO!
1. CHOLERA, jak na kogoś, kto nie umie pisać takich wątków, chyba nie schrzaniłam tego tak bardzo? Powiedzcie, że nie, bo mi będzie smutno ;c
2. Tyle komentarzyyy *_* Szczerze - wątpiłam, że to się uda xD Ale dziękuję Wam baardzo mocno! Nawet nie wyobrażacie sobie, jaką miałam minę czytając te wszystkie miłe słowa. Aż chce się pisać :D (baj de łej: moja siostra powiedziała, że powinnam mieć ok. 60 komentarzy, przy tylu obserwatorach i wejściach, ale co ona tam wie.. prawda? ;>)
3. Ugh, wiem, że nie dodaję rozdziałów zbyt często, ale serio- dodawane są regularnie co 2 tygodnie. Nie jestem robotem, więc wiecie. Ale staram się noooo T^T
4. Jeszcze raz dziękuję ♥ i... kurde, powiedzcie mi, co myślicie o tym rozdziale, bo żyję w niepewności i mam wrażenie, że Wam się nie spodoba ;c (co z tego, że mi się podoba, ja się tym rozdziałem jarałam od początku bloga, bo to jest... ee.. Nicky moment? okej, NICKY FOREVER xD)
TRZYMAJTA SIĘ, POZIOMKI!
PE ES Wbijajcie tutaj: ho-run.blogspot.com. Świetny blog, serio Wam mówię! Sto razy lepszy od mojego, aye :D
next: 30-31.03 (ewentualnie trochę szybciej, ale shhh ^-^)
- Niall? - spróbowałam cicho zwrócić jego uwagę. Nic. - Niaaaaller? - liczyłam, że to pomoże. Faktycznie, nigdy go tak nie nazwałam, ale skąd miałam wiedzieć, że tego nie lubi? Nie narzekał. Nie przyniosło to żadnych efektów. Nadal brzdąkał jakieś akordy na gitarze. Usiadłam obok niego na łóżku i przyłożyłam rękę do strun na gryfie.
- Ej no! - oburzył się, ale zamilkł, kiedy zobaczył, że znajdowałam się dosyć blisko. Wreszcie odłożył instrument i popatrzył na mnie wyczekująco. Dalej, raz się żyje. Przecież on mi już to powiedział. Teraz tylko pozostało mi wyjaśnić sprawę i... "żyć długo i szczęśliwie", jak radził Louis. Czysta formalność.
- Wtedy w moim pokoju... - chciał coś powiedzieć, ale mu nie pozwoliłam. - Nie dałeś mi dojść do głosu. Gdybyś mi pozwolił, powiedziałabym pewnie coś w rodzaju: oh wow, ale mnie zaskoczyłeś, nie wiem, co powiedzieć. A później zaczęłabym gadać jakieś głupoty, jak zwykle kiedy się stresuję. Jednak wiesz, co bym w końcu powiedziała? Powiedziałabym: ja też cię lubię Niall. Bardzo cię lubię i nie wiem, czy nie jest to coś więcej. A później... - nie dokończyłam. Ale mam bardzo dobre usprawiedliwienie. Nialler (muszę go tak częściej nazywać, to naprawdę ładnie brzmi) mi to uniemożliwił, zbliżając się do mnie. Bez ostrzeżenia mnie pocałował. W sumie następne słowa były zbędne. W międzyczasie wyszeptał tylko "przepraszam", a potem wrócił do przerwanej czynności. Chyba faktycznie mamy szansę, by żyć długo i szczęśliwie...
___________
* piosenka "Be alright" naszego joł ziomala Justysia Biebera, of course.
ELO!
1. CHOLERA, jak na kogoś, kto nie umie pisać takich wątków, chyba nie schrzaniłam tego tak bardzo? Powiedzcie, że nie, bo mi będzie smutno ;c
2. Tyle komentarzyyy *_* Szczerze - wątpiłam, że to się uda xD Ale dziękuję Wam baardzo mocno! Nawet nie wyobrażacie sobie, jaką miałam minę czytając te wszystkie miłe słowa. Aż chce się pisać :D (baj de łej: moja siostra powiedziała, że powinnam mieć ok. 60 komentarzy, przy tylu obserwatorach i wejściach, ale co ona tam wie.. prawda? ;>)
3. Ugh, wiem, że nie dodaję rozdziałów zbyt często, ale serio- dodawane są regularnie co 2 tygodnie. Nie jestem robotem, więc wiecie. Ale staram się noooo T^T
4. Jeszcze raz dziękuję ♥ i... kurde, powiedzcie mi, co myślicie o tym rozdziale, bo żyję w niepewności i mam wrażenie, że Wam się nie spodoba ;c (co z tego, że mi się podoba, ja się tym rozdziałem jarałam od początku bloga, bo to jest... ee.. Nicky moment? okej, NICKY FOREVER xD)
TRZYMAJTA SIĘ, POZIOMKI!
PE ES Wbijajcie tutaj: ho-run.blogspot.com. Świetny blog, serio Wam mówię! Sto razy lepszy od mojego, aye :D
next: 30-31.03 (ewentualnie trochę szybciej, ale shhh ^-^)