ODWIEDZAJCIE 1D-ONE-STEP-TO-HELL.BLOGSPOT.COM

CZYLI MÓJ KOLEJNY BLOG Z OPOWIADANIEM O 1D!

ZAPRASZAM! ♥

sobota, 26 maja 2012

Chapter 2

Była niedziela, więc mogłam spać trochę dłużej, aż do 8. Wow, normalnie rekord. Zjadłam porządne śniadanie (to co zostało mi z wczorajszej kolacji, czyli pół pizzy), bo na obiad się nie załapię. Muszę być na lotnisku koło 14., gdyż czeka mnie jeszcze odprawa. Tak czy siak, mam zamiar odrobić braki pożywienia w Londynie. Spakowałam wszystko do walizki, do kieszeni wepchnęłam telefon (którego bateria była na wyczerpaniu), dowód osobisty (nadal nie wierzę, że jestem już pełnoletnia...) i paszport. Szybko się zebrałam i wyszłam na zewnątrz, gdzie czekał na mnie Paulo. Podwiózł mnie na lotnisko, a dalej musiałam radzić sobie sama. Wymieniłam w kantorze wszystkie pozostałe pieniądze jakie miałam. Nie było tego za wiele, ale liczę, że ten kumpel Antonia wypłaci mi zaległą pensję jak najszybciej. Wyszło na to, że mam 10 funtów na taksówkę, kolację i pewnie jeszcze jedzenie na poniedziałek. Dam radę.

Przeszłam przez odprawę i po długim czasie siedziałam już w samolocie. Nie mam pojęcia, czego się spodziewać. To naprawdę dziwne, że akurat mnie tam wysyłają. Przecież jest dużo więcej bardziej utalentowanych ludzi ode mnie... Chyba powinnam być mniej sceptyczna. Niedługo przestanę też wierzyć w siebie. Mam taką małą paranoję i strasznie trudno mi komukolwiek zaufać. O kontakcie fizycznym nie wspominając, bo ten przeraża mnie bardziej niż pójście w nocy na cmentarz.

Po wylądowaniu trochę zdołowała mnie pogoda. Byłam ubrana tylko w cienką koszulkę, co chyba nie jest tutaj normalnym strojem. Niebo było ciemne, a słońce ledwo przebijało się przez ogromne szare chmury. Stwierdziłam, że mogę przebrać się już w hotelu. Zabrałam swoją walizkę i próbowałam złapać taxi. Gdy wreszcie wsiadłam do pojazdu, mój żołądek przypomniał mi, że od rana nic nie jadałam. Trzeba to nadrobić i to jak najszybciej.

Hotel okazał się być wielkim nowoczesnym budynkiem. Mam nadzieję, że wszystko jest już opłacone, bo zostały mi tylko 3 funty. Taksówki są tutaj strasznie drogie. Sprawdziłam jeszcze raz adres. Zgadzał się, więc pewnie przekroczyłam próg drzwi.
 - Dzień dobry. Mam tutaj zarezerwowany pokój na... Charlesa Frosca. - powiedziałam moim beznadziejnym angielskim. Chciało mi się śmiać z mojego akcentu, ale facet z recepcji chyba zrozumiał o co chodzi i zaczął sprawdzać coś w komputerze.
 - Niestety nie widzę tu nic takiego, przykro mi. - odpowiedział niewzruszony i zaczął porządkować klucze.
 - Nie, nie, nie. To musi być jakaś pomyłka, mam tutaj wyraźnie napisane...
 - Słuchaj no, skoro mówię, że nie ma, to nie ma. A teraz proszę opuścić budynek, bo odstrasza pani klientów.  - przerwał mi bezczelnie i jeszcze chce mnie stąd wywalić?! Nie ma tak dobrze. Będę walczyć o moje zwierzęce prawa. Zaczęłam się z nim kłócić, aż w końcu ten nieuprzejmy gad wezwał ochronę. Dwóch umięśnionych facetów wzięło mnie za ręce z dwóch stron i lekko uniosło. Przeciągnęli mnie aż do wyjścia, a potem jeszcze wyrzucili moją walizkę. Jak można mnie tak bezczelnie oszukać?! Wiedziałam, że Antonio chce się mnie pozbyć. Dwulicowy małpiszon. Zaczęłam analizować pozostałe wyjścia. Trzeba pójść z tym na policję. Muszę zgłosić... Tak właściwie co? I tak go nie znajdą, bo pewnie to nie jest jego prawdziwe imię. Lepszym rozwiązaniem będzie znalezienie pracy i taniego mieszkania. Wtedy zarobię na bilet do Polski i będę musiała przyznać mamie rację oraz ukorzyć się przed nią niczym syn marnotrawny. Teraz nie mogę do niej nawet zadzwonić, bo telefon rozładował mi się jeszcze w samolocie. Rozejrzałam się wokół siebie. Wszędzie pełno ludzi, każdy idzie szybko w swoją stronę. Nikt nie wygląda tak, jakby mógł i chciał mi pomóc. Wszyscy się spieszą. Wzięłam walizkę i rzuciłam nienawistne spojrzenie na hotel. Ruszyłam przed siebie. Po drodze odwiedziłam kilka knajpek, ale wszędzie odmawiali mi pracy. Robi się coraz ciekawiej. Zaczęło robić się ciemno. Doprawdy, nie wiem, gdzie spędzę tę noc. W hotelach, gdzie był znośny czynsz i można płacić później, mieli wszystko zajęte. No cóż, w końcu są wakacje, a to jest Londyn. Zatrzymałam się przy budce z hot-dogami. Byłam zbyt wykończona, żeby szukać lepszych miejsc z porządniejszym jedzeniem, a i tak miałam ograniczone środki. Stałam tam, tak pochłonięta czekaniem na posiłek, że nawet nie zauważyłam, że ktoś zwinął mi moją walizkę. Dopiero później się zorientowałam. Zaczęłam się nerwowo rozglądać, zapytałam gościa od hot-dogów, czy kogoś nie widział, ale on pokręcił bezradnie głową. Co za porażka. Najpierw mój szef okazał się być oszustem, potem wywalili mnie z hotelu, a teraz... Teraz nie mam już nic. Skierowałam się w stronę parku. Powinnam była walczyć o walizkę, ale to było na granicy cudu. Przez mój głupi błąd stałam się mieszkańcem parku. Robiło się coraz ciemniej, a co za tym idzie - coraz zimniej. Zwłaszcza, że byłam w samej koszulce z krótkim rękawem. Usiadłam na ławce, podciągnęłam nogi pod brodę i zaczęłam wpatrywać się w ciemność. Ludzie mijali mnie obojętnie. Byłam tak bezradna, że chciało mi się płakać. Nikogo nie znam, rodzice nie wiedzą, gdzie jestem, do tego chyba zaraz zacznie padać.. Mam cholernego pecha. 

Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Siedziałam w deszczu i użalałam się nad sobą. Nie ma nawet opcji, żeby ktoś mi pomógł. Jeśli już ktoś zwrócił na mnie uwagę, to tylko po to, by rzucić mi pełne litości spojrzenie. Śniadanie było moim ostatnim posiłkiem, ponieważ skończyły mi się pieniądze. Pod koniec dnia byłam przemoczona (ciągle padało), głodna i pewnie wyglądałam jak pół dupy zza krzaka. Przechodnie odciągali ode mnie swoje dzieci (nie żeby te miały szczególne chęci na zabawę ze mną). Wyczerpanie dawało mi się we znaki. Czasami kręciło mi się w głowie i robiło ciemno przed oczami. Spędziłam kolejną noc na ławce w parku. Wcale nie spałam. To nie miało sensu. JA nie miałam sensu. Nawet nie opłacało mi się teraz pytać o pracę, bo wiadomo było, jak zareagowaliby ludzie. 

Trzeciego dnia mojego pobytu w Londynie nie ruszyłam się z miejsca. Straciłam nadzieję na cokolwiek, czekałam już tylko na śmierć. Kilkoro pieszych popatrzyło na mnie z niepokojem, ale nikt się nie zatrzymał. Pewnie myśleli, że jestem narkomanką, która przedawkowała. Słońce zaczęło powoli zachodzić. Uświadomiłam sobie, że nie przeżyję następnych 24 godzin. Każdy ruch był dla mnie niesamowitym wysiłkiem. Nigdy nie zacznę studiów, nie wyjdę za mąż, nie będę mieć dzieci, wnuków... To wszystko tak mnie zdołowało, że zaczęłam płakać. Po prostu siedziałam tak, cała zmarznięta, a łzy ciekły mi po policzkach. Znowu zaczęło padać, temperatura spadła jeszcze bardziej. Żegnaj nieznany Londynie, żegnajcie drzewa, niebo, trawo, zataczający się menelu, moherze w kaloszach, nawet ty chłopcze w kapturze, który przechodzisz zamyślony przede mną. Dobra, od kiedy zrobiłam się taka melodramatyczna? Umrę to umrę. Zaczynam już gadać głupoty. Może powinnam...
 - Wszystko w porządku? - BOŻE DROGI, jeszcze tu zejdę na zawał! Obejrzałam się w stronę właściciela głosu. Zakapturzony chłopiec! Powróciłeś! Chyba nie chcesz zapytać o godzinę?
 - Nie wyglądasz najlepiej... - widzę, że trafiłam na jednego z mądrzejszych londyńczyków. Super. W dodatku umie pocieszyć. - Mogę ci jakoś pomóc? Rozchorujesz się od tego deszczu. Chodź, zabiorę cię do siebie, opowiesz mi co się stało. Jak masz na imię? - ledwo nadążałam za jego słowami.
 - Wiktoria. - powiedziałam, ale zaraz tego pożałowałam, bo zęby zaczęły mi latać tak mocno, że mało nie odgryzłam sobie języka. - Ale mów mi Wiki. - dodałam szybko.
 - Jestem Niall, a teraz, Mickey, chodź za mną. - Nie miałam siły poprawiać mojego imienia. Chłopak pomógł mi wstać oraz narzucił mi na ramiona swoją kurtkę i od razu zrobiło mi się cieplej. Ledwo trzymałam się na nogach. No to, Niall, masz przechlapane. Mogłeś zostawić mnie na pastwę losu, ale wolałeś mnie uratować... Szlachetne serce, ale pewnie i tak będziesz tego żałować. Ze mną jest coraz gorzej. W czasie kiedy ja tak sobie bredziłam w myślach, dotarliśmy do posiadłości chłopaka...
___________
Heeey ;d
Ale zrypałam końcówkę -.-'
Chciałabym tylko powiedzieć, że STRASZNIE dziękuję za komentarze pod ostatnim postem ^^ Nie spodziewałam się aż tylu. MASSIVE THANK YOU!
Chyba będzie na tyle, następny oczywiście za 2 tygodnie.


Jeśli czytasz to skomentuj, proszę. Chcę tylko wiedzieć, czy opłaca mi się to ciągnąć ;p Zapraszam do dodawania się do obserwatorów. ;D 

sobota, 12 maja 2012

Chapter 1

 - Nigdzie nie pojedziesz! - po raz setny krzyknęła moja mama. Toczymy tę wojnę od dwóch lat.
 - Ale to tylko 2 miesiące, w dodatku są przecież wakacje! - powtórzyłam stały argument.
 - Jesteś jeszcze dzieckiem, podróż do Włoch to zbyt duże ryzyko.
 - Jakim dzieckiem? Za dwa dni kończę 18 lat! Chcę pojechać na staż do sławnego fotografa, a nie do międzynarodowego burdelu, zrozum to wreszcie! - tym razem dałam jej do myślenia, ale to i tak nic nie da. Już rok temu zrozumiałam, że mama mnie nie puści. Tata nie miał nic przeciwko, ale ona... Nie rozumiała, że ten staż to spełnienie moich marzeń. Sama za wszystko bym zapłaciła, w dodatku przecież nie było tak daleko. Przelot z Polski do Włoch mógłby zająć góra 3 godziny, jednak do mojej mamy nic nie trafia. Ze szkołą też nie ma problemu, bo dzięki temu, że miałam indywidualne nauczanie, ukończyłam liceum rok wcześniej, czyli teraz. Dlatego też czas zadbać o swoją przyszłość i mam już nawet plan jak to zrobić. Przez rok zbierałam pieniądze. Nawet załatwiłam sobie odbiór dowodu osobistego dzień przed urodzinami. Mam zamiar zawalczyć o swoje marzenia. Mama będzie mieć niespodziankę, gdy za 2 dni przyjdzie mnie obudzić, a zastanie tylko puste łóżko. Skończę 18 lat, będę pełnoletnia, więc mogą sobie co najwyżej nagwizdać. To jest plan doskonały. Nic nie może się nie udać. 

 - Nigdzie nie jedziesz i bez dyskusji. - powiedziała mama i wróciła do sprzątania kuchni. Zamknęłam się w swoim pokoju i dopisałam parę drobiazgów do mojej listy. Jutro czeka mnie wycieczka do urzędu miasta po dokumenty, więc przy okazji wybiorę resztę pieniędzy ze swojego konta w banku. Brałam wcześniej w małych ilościach, tak, by nikt się nie zorientował. I tak mam zamiar znaleźć jakąś pracę, nawet jako kelnerka na pół etatu (jeśli pieniądze ze stażu nie wystarczą).

Następnego dnia bez przeszkód zrealizowałam swoje cele. Jutro wielki dzień. Poradzę sobie, mimo swojej chorobliwej nieśmiałości.
Wieczorem, jak gdyby nigdy nic oglądałam jakiś film w telewizji, ale głowę miałam zbyt zaprzątniętą udoskonalaniem "ucieczki", żeby przejmować się fabułą. Około północy zamknęłam się w swoim królestwie. Rodzice już spali, więc pakowałam się bardzo cicho. Za oknem przeturlał się jakiś samochód, słyszałam tylko postukiwanie mechanizmów, gdy wjeżdżał na dziurę. A tych było pełno, typowa polska droga. Zaklęłam cicho pod nosem, gdy przenosząc stertę ciuchów do walizki, potknęłam się o szafkę i przewróciłam lampkę, która z hukiem wylądowała na podłodze. Tak, genialne posunięcie, mogę zostać ninja. Pakowałam się przez dwie godziny. Starałam się wziąć jak najmniej rzeczy, żeby mieć ze sobą tylko jedną walizkę. Uznałam, że śniadanie zjem w jakiejś lotniskowej kawiarni i będę jeść regularnie, najpierw w samolocie, a później już na miejscu. Ubrałam się na drogę w ciekną bluzkę z długim rękawem, dżinsy i trampki. Tegoroczne lato jest dość chłodne, ale we Włoszech jest przecież znacznie cieplej. Zapakowałam tylko jeden grubszy sweter, tak na wszelki wypadek. 

O 5. rano cicho wyniosłam walizkę przed dom i zadzwoniłam po taksówkę. Kierowca był tak "uprzejmy", że nawet nie raczył otworzyć mi bagażnika, nie mówiąc już o wrzuceniu tam walizki. Ah, ci kochani rodacy. Piętnaście minut później byłam już na lotnisku. Korków nie było, bo jest w końcu sobota. Podeszłam do kasy.
 - Eee... dzień dobry. - przywitałam się z pustym okienkiem. Nie było nigdzie tabliczki "zamknięte", więc nie mogłam się pomylić. Po chwili spod lady wyłoniła się kobieta z bardzo wyrazistym makijażem. Oczy miała otoczone grubymi czarnymi kreskami. Wyczuwam inspirację nawiedzonym szopem praczem.
 - Słucham? - odezwała się znużonym głosem.
 - Poproszę bilet w jedną stronę do Mediolanu. - powiedziałam najmilszym głosem na jaki było mnie stać. Kobieta-szop popatrzyła na mnie dziwnie i zażądała dokumentu tożsamości. Podałam jej dowód i uśmiechnęłam się triumfująco. Nie miała się do czego przyczepić. Prychnęła pod nosem i zaczęła coś wpisywać do komputera. Trwało to tak długo, że nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że w międzyczasie układała pasjansa. Wreszcie podała mi mój bilet, a zaraz potem znowu zniknęła mi z oczu. Odprawę miałam za godzinę, więc postanowiłam, że pójdę coś zjeść. Ruch na lotnisku dopiero się zaczynał, więc było dosyć spokojnie. 


Po wspaniałym śniadaniu, składającym się z dwóch "7-daysów" i herbaty z automatu, poszłam do kantoru, by wymienić pieniądze na euro. Niewiele tego wyszło, ale przecież mam zamiar znaleźć tam jakąś pracę. 

Dopiero w samolocie poczułam się naprawdę wolna. Wyciągnęłam z torebki książkę i, dzięki czytaniu, lot minął mi bardzo szybko. Gdy samolot wylądował, a ja znalazłam się w budynku wraz z walizką, zaczęłam rozglądać się za kimś, kto trzymałby tabliczkę z moim nazwiskiem. Wszystko było już dawno z góry ustalone i ktoś musiał po mnie przyjechać. Po kilku minutach namierzyłam niewysokiego faceta w garniturze, który trzymał napis "Wiktoria Gelp". Szybko do niego podeszłam. Okazało się, że typ nie mówi po polsku, więc dogadywaliśmy się łamaną angielszczyzną i na migi. Głównie gestykulowaliśmy, ale ważne, że się udało. Facet miał na imię Paulo i miał mnie zawieźć od razu do studia fotograficznego. Gdy tylko wyszliśmy z budynku, uderzyło mnie ciepłe, wilgotne powietrze. Zaciągnęłam się nim kilka razy, a później wsiadłam do auta. I to nie byle jakiego auta, tylko czarnego Audi R8. Droga była krótka, ale przez popołudniowe korki strasznie się dłużyła. 

Mój szef miał na imię Antonio i był pół-Włochem, a pół-Polakiem, więc nie mieliśmy problemu z komunikacją. Zaczął od oprowadzenia mnie po różnych pomieszczeniach oraz zapoznania mnie ze wszystkimi ludzimi, których imion i tak nie zapamiętam. Na końcu pokazał mi samo studio i wszystkie sprzęty. Pozwolił mi nawet wypróbować jedną z lustrzanek. 

Po 3 godzinach kazał mi odejść i stawić się tu następnego dnia o 7. rano. Paulo zaprowadził mnie do pobliskiego hotelu. Pokój przekroczył moje oczekiwania. Był cudowny. Sądziłam, że skoro wyróżniono mnie w konkursie fotograficznym, to nie dadzą mi tak luksusowego pokoju. Całe szczęście, że pozwolili mi wybrać termin stażu. Co do samego Antonia, to miałam mieszane uczucia. Coś mi się w nim nie podobało, ale sama nie wiem co. Może mam po prostu paranoję.

*
Przez tydzień tego tak zwanego "stażu" od 7:00 do 17:30 głównie załatwiałam sprawy szefa i przynosiłam kawę dla całego zespołu. Fajna nauka, nie ma co.
Gdy zbierałam się do wyjścia, dzisiaj wyjątkowo późno, chociaż był piątek i wszyscy już dawno się zmyli, Antonio zawołał mnie do siebie. 
 - Stwierdziliśmy, że szkoda marnować twojego potencjału, dlatego też, jutro polecisz do mojego dobrego znajomego. Ma tam większe studio i wszystko inne. To własnie on wypłaci ci całą pensję za ten tydzień. - wręczył mi małą karteczkę. - Tu jest adres hotelu, do którego masz się udać i nazwisko mojego przyjaciela. Wszystko powinno być dobrze, a rano ktoś po ciebie przyjdzie. Lot masz o 15:30. - już miał odejść, ale w ostatniej chwili mój wadliwy umysł przypomniał sobie, że przecież nawet nie wiem, gdzie lecę. A co jeśli on chce mnie wysłać gdzieś do Mongolii? Wolałabym się przygotować, np. uzbierać wystarczająco dużo argumentów, że nie mogę tam jechać, bo Antonio nie przeżyje bez mojej kawy. W ostateczności mogę zaoferować, że będę służyć za statyw do aparatu.
 - A gdzie mnie wysyłasz? - zapytałam podejrzliwym tonem.
 - Do Londynu. - powiedział, dał mi bilet i zniknął w swoim gabinecie, a ja stałam w miejscu przez 10 minut, oniemiała. Mam lecieć na drugi koniec kontynentu? Ten facet chce się mnie perfidnie pozbyć. Jednak z drugiej strony... Jadę do Londynu. Tak. Do Londynu. Do miasta czerwonych budek telefonicznych, piętrowych autobusów i kraju królowej Elżbiety. Jadę do Londynu!
____________
Witam Was w ten piękny dzień.
Postanowiłam założyć tego bloga, bo mam dość dużo pomysłów do wykorzystania i za dużo czasu xD
Póki co nie dzieje się zbyt wiele, ale to dopiero początek. Mam nadzieję, że Was nie zraziłam xD Jeśli chcecie być powiadamiani to na górze macie wszystko podane, w rubryczce "o autorce". Rozdziały będą przeważnie takiej długości. Aha, będę je dodawać co 2 tygodnie w weekendy, częściej raczej nie, kończę jeszcze jednego bloga, to wiecie ;]
Dodam tylko, że dedykuję pierwszy rozdział Kasi, bez której nie ruszyłabym chyba z miejsca, przez pewien dylemat xD

Liczę na szczere komentarze i opinie, to jest dla mnie naprawdę ważne. xx